poniedziałek, 3 października 2011

Konkurs z książką Katarzyny Enerlich-odsłona druga

Witamy ponownie:)
Wiem, że czekacie na wyniki konkursu z książkami Katarzyny Enerlich "Kiedyś przy Błękitnym Księżycu", uwierzcie, wybór nie jest łatwy, ale dzisiaj wieczorem powinnam podać już wyniki.

Tymczasem zapraszam na drugą odsłonę konkursu z książką pani Katarzyny, tym razem możecie powalczyć o "Prowincję pełną marzeń". Do wygrania są dwa egzemplarze, ufundowane przez Wydawnictwo MG.

Konkurs trwa do 8 października, do godziny 20.
Aby wziąć udział w konkursie, należy wypowiedzieć się w poniższej kwestii:

"Prowincja, a raczej mała ojczyzna, ze swoimi unikalnymi tradycjami, historiami mniej lub bardziej znanymi. Przybliżcie Wasz region, miejsce gdzie mieszkacie bądź mieszkaliście, a może gdzie chcielibyście zamieszkać."

Na Wasze wypowiedzi czekamy tutaj na blogu.

POWODZENIA:)

10 komentarzy:

  1. Bardzo długo szukałam swojej Ojczyzny. Małego zakątka, który będę naprawdę kochać... przez chwilę nawet wątpiłam czy można pokochać skrawek ziemi. Ale stało się.
    Można.
    I jak piorun z nieba w słoneczny dzień padła na mnie miłość do Wyspy. Ale nie całej, tylko jej najstarszego kawałka. Skrawka lądu, kamienistego, morskiego, rozkrzyczanego mewami i wronami. Cichego, depresyjnego, zachwycajacego pięknem przyrody. Pełnego ludzi dziwnych, skrzywdzonych, skomplikowanych... w sezonie barwnym turystami, jesienią na nowo zasypiającego.
    Tętniącego magią i przeszłością tak dawną,że pamiętają ją tylko kamienie.
    To mój kawałek Bornholmu. Walczę o niego każdego dnia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kamień jest - jak to określa mój mąż - willową dzielnicą Rybnika. Szerzej może być znany ludziom w średnim wieku, którzy pamiętają sukcesy Orłów Górskiego; trenowali w tutejszych lasach, poletkach i - wtedy jeszcze prosperującym - MOSIRze.
    W Kamieniu mieszkam od przeszło trzech lat; jestem urodzoną Gliwiczanką. Gliwice są oddalone stąd o jakieś 20 km. Jednak - to całkiem inny świat. Jestem zaskoczona ile dzieje się w takich maleńkich miejscowościach; że wszyscy się znają, spotykają, urządzają pikniki, festyny, dożynki, na których bawią się całe rodziny. I to bawią się kulturalnie, bez wyskoków.
    Są chwile, kiedy tęsknię do tętniącego życiem miasta, ale mieszkanie na uboczu jest doskonałe dla małego dziecka - w Kamieniu są trzy place zabaw, a jak się nam znudzą, możemy "depnąć" do Książenic, z którymi Kamień graniczy.
    Są jagododajne lasy, pachnące ściółką po deszczu, oraz małe uliczki, wciśnięte między małymi domkami - jedną ręką prowadzę mojego dwulatka, w drugiej ręce mam smycz z Yorczycą "pociągową" (rwie do przodu niczym przewodnik stada) - i idziemy na dłuuuuugi spacer:)
    (Mogłabym tak pisać i pisać...)
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jest takie miejsce na ziemi.Jest taki las ,a w lesie opuszczony domek.To miejsce na jednej z podlaskich wsi.To miejsce to było kiedyś miejsce magiczne.Tętniące życiem,przywołujące magicznymi zapachami.To dom mojej mamy,opuszczony od kilku lat.Dom sprzedany nowym właścicielom,którzy chyba nie chcą,albo nie mogą przywołać w nim duchów wspomnień.Tem dom wybudował mój dziadek.Porwał moją bacię pensji dla grzecznych panienek i przywiózł do drewnianego,własnoręcznie wybudowanego przez siebie domu.Tu rodziły się im po kolei dzieci/za było ich siedmioro/Tu przetrwali ciężkie lata okupacji niemieckiej.Tu dziadek odszedł do lepszego świata w wieku pięćdziesięciu pięciu tylko lat.Ja jeżdziłam do domku w lesie na każde wakacje.Babcia wieczorami czytała nam Trylogię przy blasku lampki naftowej.piekła chleb na liściach chrzanu i uczyła mnie miłośći do świata i ludzi.Teraz ,gdy jestem dojrzałą kobietą marzę o tym,by kiedyś odkupić ten domek,tchnąć w niego życie i wrócić do świata moich przodków.
    jolunia559@wp.pl

    OdpowiedzUsuń
  4. Moją "małą ojczyzną" jest miejscowość,w której się urodziłam i mieszkam - Przemyśl. Jest ona malowniczo położona w południowo-wschodniej Polsce, na Podkarpaciu. Jest to miasto, które może szczycić się historią sięgającą daleko wstecz - jest bowiem najstarszym miastem regionu i jednym z najstarszych miast w Polsce. Widocznym tego znakiem jest wiele zabytków, do których należą m.in.: Zamek Kazimierzowski, Pałac Lubomirskich, liczne kościoły, Wieża Zegarowa czy Dworzec Kolejowy. Dzięki tym zabytkom w Przemyślu panuje specyficzny klimat - czuje się powiew historii. Uroku dodaje mu piękne położenie nad Sanem. Spotkałam się z wieloma pozytywnymi opiniami na temat Przemyśla od osób przyjeżdżających do tego miasta - wszystkim się ono podoba. Cieszę się zawsze,słysząc takie opinie, gdyż mnie moje miasto, pełne uroku, także się bardzo podoba. Kocham je i dobrze się w nim czuję.
    W herbie Przemyśla znajduje się czarny niedźwiedź na niebieskim tle. Wg legendy książę Przemysław wybrał się kiedyś na polowanie i zobaczył właśnie tego wspaniałego króla puszczy na tle niebieskiego nieba. Jako że niedźwiedź nie uczynił mu krzywdy,on sam także odwdzięczył się tym samym.Z postawy zwierzęcia zrozumiał, że ma być jak ten niedźwiedź - groźny dla wrogów i troskliwy dla swych poddanych. I stad wizerunek niedźwiedzia znalazł się w naszym godle.
    Natomiast inna ciekawa legenda opowiada, że gdy zastanawiano się nad nazwą dla nowego grodu, długo mieszkańcy nie mogli dojść do porozumienia. Wtedy poproszono o radę mądrą starą zielarkę. ona zaś, po długim namyśle, wyrzekła te słowa:"Myśl, nie myśl, będzie Przemyśl".
    To są tylko dwie z wielu pięknych i ciekawych legend związanych z Przemyślem. Jest ich więcej i warto je znać.Tak samo zapewniam, że warto odwiedzić piękny i gościnny Przemyśl - tu każdy przyjezdny czuje się, jakby był u siebie. Zapraszam :)

    Dorota P.
    pandora14@op.pl

    OdpowiedzUsuń
  5. Kiedy przyznaję się lub opowiadam skąd pochodzę, wszyscy tylko potakują głowami. Nikt nie wyraża zachwytu, nie jest pod wrażeniem, nie chciałby się ze mną zamienić na miejsce zamieszkania. Czasem smutno mi z tego powodu, bo to moje miasto zawsze traktowano po macoszemu, zawsze gdzieś z tyłu za Warszawą, Krakowem, Poznaniem, Wrocławiem...

    Moja mała ojczyzna to Łódź. Tak, ta szara, zapomniana, brudna i wymierająca. Czemu więc wciąż tu mieszkam mimo braku perspektyw, pracy i nadziei na przyszłość? Odpowiedź jest prosta: bo tu się urodziłam i tu się wychowałam. Tu znam każdy kąt, a przez tyle lat przyzwyczaiłam się do brudnych ulic, pomazanych murów, meneli w bramach. Pokochałam to miasto ze wszystkim, co mi oferuje - pięknem architektury i brzydotą miejskiego krajobrazu... Lubię chodzić ulicami owej ziemi obiecanej i wyobrażać sobie, jak wyglądała ona w latach swojej świetności będąc metropolią przemysłową, gdy fabryki dudniły całą dobę, a wśród ludności słyszalne były cztery, tak zróżnicowane języki...
    Bez morza, gór i pięknych rzek, Łódź czaruje turystów tym, co ma najlepszego: legendarną ulicą Piotrkowską, odrestaurowaną Manufakturą, słynną Ławeczką Tuwima, urokliwymi kamienicami najróżniejszych stylów, największym graffiti na świecie, licznymi wydarzeniami kulturalnymi jak choćby Explorers Festiwal, placówkami muzealnymi wartymi uwagi jak Muzeum Sztuki czy Centralne Muzeum Włókiennictwa, licznymi klubami, które przyciągają młodych. Bo u nas w Łodzi jest pewien klimat i albo się go pokocha albo znienawidzi. To, co mnie cieszy ogromnie, to fakt, że mojej małej ojczyźnie nie można odmówić charakteru: nikogo nie pozostawi ona
    obojętnym na swoje wdzięki. Albo ją pokochasz tak jak ja, albo więcej tu nie przyjedziesz! A ja zapraszam, bo Łódź czeka na prawdziwych entuzjastów, którzy potrafią docenić jej różnorodność i historię godną prawdziwej europejskiej metropolii...

    OdpowiedzUsuń
  6. Czuję się głęboko związana "duchowo" z "prowincją" p. Katarzyny Enerlich, ponieważ urodziłam się właśnie w Mrągowie! Przez całe dzieciństwo , "młodzieżowość" mieszkałam na krańcu świata, choć od Stolicy Polskiego Country zaledwie 11 km... na wzgórzu wysokim nawet jak na mazurskie realia... Gdy wychodziłam przed dom, moim oczom ukazywał się
    cudowny widok jeziora w dole, mieniącego się wszelkimi barwami, w zależności od pory dnia i roku... Spokój lasów, i krzykliwość żurawi harmonizowały doskonale pod błękitnym mazurskim niebem... Każdy kamień podeptany, każdy kwiat rozpoznany... miejscówki na poziomki, ulubiona deska do leżenia na pomoście... Niestety, życie nie zawsze podąża wytyczonymi przez na ścieżkami... Małżeństwo moich rodziców rozpadło się z hukiem, a wraz z nim moje ukochane "rancho" stało się tylko zwitkiem banknotów do podziału, na otarcie żoninych łez.... Mimo że wiele już wody w rzekach, i jeziorach upłynęło, ciągle tkwi tęsknota za rodzinnym domu głęboko w moim sercu... Ale że plany na przyszłość są motorem napędowym maszyny, którą człowiek bywa, to mój jest taki, że na stare lata uciekniemy z mężem, porzucając na Mazowszu odchowane dzieci, i kupię sobie mały domek na krańcu świata... mazurskim oczywiście!!!! A póki co, to chętnie odświeżyłabym sobie w pamięci obrazy pokryte nieco kurzem zapomnienia, a to za sprawą książki "Prowincja pełna marzeń", której, wstyd się przyznać, jeszcze nie czytałam.... :-)
    Hanka
    czarna_hanka(@)o2.pl

    OdpowiedzUsuń
  7. „W prowincjonalnym małym mieście, tak niepozornie mija życie, i wszystkie dni są proste, jak prosta bywa pieśń, jak miłość” (Jan Brzechwa).
    Moja mała Ojczyzna, Moja ukochana Prowincja, której życie płynie poza wielkimi zdarzeniami świata - wyciszona, wyosobniona, nostalgiczna, pełna wspomnień, więzów krwi, historii, tradycji i tęsknot – to prowincja mojego domu rodzinnego, do którego wracam zawsze z bijącym sercem, z niecierpliwością słowika, co wyczekuje świtu…. I ta moja prowincja, gdy mnie żegna, zawsze zostawia mnie z oczami pełnymi łez. Moja prywatna Ojczyzna – to nie tylko miejsce, gdzie się urodziłam, gdzie byli i są moi rodzice, gdzie byli i są moi krewni, gdzie byli moi przodkowie. Moja Ojczyzna wykarmiła moje młodzieńcze serce ziarnami wrażliwości, ogrzewała moje ramiona słońcem rodzicielskiej czułości, uczyła pierwszych kroków po ścieżkach dobra, śpiewała mi pieśniami miłości. Sercem mojej Ojczyzny jest stół, przy którym rozmowy cichną dopiero nad ranem; stół nakryty serwetą dzierganą nitkami cierpliwości; stół ze szlachetną zastawą wzajemnego szacunku; stół mokry od łez, ciężki od trosk, hojny od radości, bogaty od tradycji. W prowincjonalnym świecie mojej małej Ojczyzny, przeżerają się smaki naszych charakterów, hartowały się serca i dusze, dojrzewała wzajemna do siebie miłość, jak wino, w dębowych beczkach. Pamięć pielęgnuje, więc tęsknotę za Ojczyzną moich przodków i tych, którzy wciąż dbają o zwykłe, proste tradycje: gdzie burgund kwasu buraczanego, nabiera głębi kolorytu w wielkich słojach, trzy tygodnie przed Wigilią; gdzie aromat przypraw, wodzi na pokuszenie przez Adwent, w oczekiwaniu na pierwszy kęs prawdziwego piernika; gdzie odgłos łamanego opłatka, kruszy nasze zatwardziałe przez rok serca na siebie nawzajem; gdzie wspólnemu kolędowaniu towarzyszy akompaniament fortepianu i sceneria białego puchu śniegu; gdzie nie ma znużenia we wspólnym spacerze na Pasterkę; gdzie narodziny dzieci są wydarzeniem, na które czekamy z bijącymi sercami; gdzie listy wciąż pisane są ręcznie; gdzie po gwiazdy zdobywa się, przez ciernie; gdzie jedenastego listopada biel ulega czerwieni, w wywieszonej fladze; gdzie pali się świece na grobach najbliższych przez cały rok; gdzie dobre chwile marynuje się do spiżarni naszych serc, na trudniejsze czasy; gdzie niepozornie mija życie, gdzie dni są proste….
    Moja Ojczyzna daje mi poczucie bezpieczeństwa, kultywuje małe i większe tradycje, pielęgnuje pamięć przodków, dba o wspólne dobro, uczy patriotyzmu i dobroci w relacjach międzyludzkich. Taką Ojczyznę noszę głęboko na dnie mojego serca.

    OdpowiedzUsuń
  8. Tam, gdzie krowy zjadają to, co Ty później wypijesz…

    Do Turku wiedzie cała masa dróg dojazdowych, które dzielą się na te „od strony Konina” i te „nie od strony Konina”. Ja, na swoim ślimaku przypełzłem od strony Konina.
    Już na wjeździe (od strony Konina) postanowiłem pozbyć się ślimaka. Zostawiłem go dzieciom z Domu Dziecka przy rondzie. Miały taki smutny wyraz twarzy. Zupełnie jak mój ślimak. Poza tym, byłem na niego zdenerwowany, bo nieustannie mnie popędzał przez całą drogę. „Nie tutaj, zatrzymamy się w Grzymiszewie.” „Nie, nie lubię tutaj jadać, nie mają koszernej sałaty. I pierogi mają ze zbyt małą zawartością sera i błonnika.” „Tu jest z górki, więc mnie nie powściągaj.” – nie umiałem więcej znieść tego narwańca. Z dziećmi będzie się czuł, jak w domu (dziecka).
    Kościół parafialny widać już z het przed zjadem-wjazdem. Dobrze, że ślimak się zmęczył, bo byśmy nie wyhamowali przed schodami i ślimak w impakcie opryskałby śluzem polichromie Mehoffera.
    Gdy przespacerowałem się po głównym rynku, wiedziałem, że tutaj zostanę na zawsze.
    Przechodnie rozpoznawali we mnie gwiazdę, bo co chwila ktoś mnie zaczepiał, serdecznie dopytując o drobne, papierosy, mały wkład w koleżeńską ściepkę lub o porady w kwestii doboru dobrego telefonu komórkowego.
    Policja była tak świetnie zorganizowana, że nie byłem w stanie zorientować się za którego z przechodniów przebrał się cywilny patrol. Nawet policyjny pies przebrał się za któregoś z ptaków z wolna dziubiących rynkowe grządki starannie zasadzonych kwiatów. Przez dłuższą chwilę zdawało mi się, że łypiący na mnie okiem gołąb swawolnie obsrywający rynkowy pomnik w kształcie kamienia, który zamiast lodowca na swoich barkach przytaszczyli na rynek nadgorliwi mieszczanie, to właśnie ten pies. Ale psy nie zrywają się do lotu, gdy dzieci obrzucają je żwirem.
    Zauważyłem Kulfona, który nachalnymi gestami stręczył ludziom usługi Moniki. Miś Uszatek ganił oficjalnie jakiegoś małego króliczka, który nie był w stanie rozliczyć się ze sprzedanych na mieście narkotyków. Na schodach banku, prowadzony dziwnym odorem, ujrzałem siedzącą w brudnym ubraniu Tolę, która w niezrozumiałym Kreolu żaliła się na swoje pokłute przedramię.
    Turek ma coś, co niesie ze sobą narrację spoufalenia. To mnie ujęło. Zamieszkałem dom w dom ze Stasią Bozowską. Przepisywano jej więcej leków niż była w stanie przyjąć, więc prowadziła małą działalność gospodarczą, z której starczało jej na swobodne utrzymanie swojego konkubenta – pasjonata kolekcjonerstwa. Całe życie zbierał drobne na dwumiejscowy motocykl i coś do picia.
    Ludzka życzliwość i powszechny brak poczucia obowiązku sprawił, że zakochałem się w tym mieście. Sąsiedzi z naprzeciwka pomogli mi przejść rozmowę kwalifikacyjną na pozycję nadzorcy taśmociągu w fabryce znanych w całej Polsce serów i produktów paranabiałowych. Po tych wszystkich latach, zakładając popołudniami schodzone pantofle niegdyś pokryte owczą sierścią z okolic goleni, siadam przed oknem i kocham to miasto marząc o awansie na dział paranabiału. To raj. Jak w Turku jesteś Para-, to masz władzę, pieniądze i kobiety.
    A jak jesteś na taśmie, to możesz sobie ewentualnie wypożyczyć ślimaka z Domu Dziecka i pohulać wzdłuż torów spod starego budynku Tary aż po nieoznakowany przejazd na Kolskiej.
    Ale na frykasy to trzeba być młodym…

    OdpowiedzUsuń